Nie znoszę kłamstwa i obłudy – rozmowa z Januszem Groblem, prezydentem Puław.
Nasz nRegion: Woli Pan kawę czy herbatę
Janusz Grobel: To zależy, o jakiej porze roku. Powiem tak: Lubię kawę, ale żebym jej nadużywał, to nie. Wystarczy mi jedna. Dwie, trzy dziennie to za dużo. Bywają dni, że w ogóle nie piję kawy. Mimo to jestem smakoszem kawy i nie unikam jej. Nie pijam kawy ze śmietanką.
Czy skorzystał Pan choć trochę z uroków lata?
Nie. Do tej pory nie miałem jeszcze pomysłu na jakiś odpoczynek. Ale natura już się dopomina i chyba muszę zafundować sobie urlop na jakieś dwa tygodnie.
A czy jest takie miejsce, gdzie chciałby Pan pojechać na wakacje?
Na pewno w tym roku do takiego miejsca nie pojadę. Ale na pewno dwa czy trzy takie miejsca są, które są oczywiście daleko. Na pewno chciałbym zwiedzić Grecję, chciałbym pojechać do Ziemi Świętej i jeszcze do Hiszpanii, jeśli byłaby taka możliwość.
Urząd Prezydenta Puław sprawuje Pan już od kilku lat. Od jak dawna jest Pan związany z tym miastem?
W samych Puławach nie mieszkałem przed rozpoczęciem pracy zawodowej. Ale pochodzę z powiatu puławskiego. Trafiłem do Puław w 1975 roku. W 1974 roku skończyłem studia, rozpocząłem pracę w Lublinie, dwa miesiące popracowałem. Los mnie rzucił do Puław i w tej chwili nie wyobrażam sobie innego miasta poza Puławami.
Puławy – z jednej strony wielkomiejskość, z drugiej sielskość. W parę minut jesteśmy poza miastem i niekoniecznie musimy korzystać z jakiegoś środka lokomocji, a z drugiej strony, jeżeli mamy jakieś zapotrzebowanie na wyzwania wielkomiejskie, chociażby zdobycze kultury, to mamy je na miejscu.
Mówi Pan o Puławach z wielkim sentymentem. Czy jest takie miejsce w Puławach, które Pan szczególnie lubi?
W tej chwili na pewno z przyjemnością chodzę na pobrzeże Wisły i na stadion. Jeśli patrzę na moje miasto, to lubię wyzwania. Takim wyzwaniem było np.: niezagospodarowane pobrzeże Wisły. Z jednej strony bywałem tam z bólem serca, ale kiedy zaczynała się inwestycja, to jeździłem tam bardzo często i cieszyły mnie postępy w pracach. Jeżeli przygotowujemy się do pracy nad projektem budżetu lub do zmian w planie, zawsze staram się być tam, gdzie jest coś do zrobienia. Lubię widzieć te miejsca inaczej zagospodarowane i myślę nad tym co można tam zrobić.
Zahaczyliśmy delikatnie o sport? Jak jest w tej kwestii z Panem? Uprawia Pan jakiś sport?
Nie mam czasu. Natomiast cieszę się z każdego sukcesu naszych zawodników – Konrad Czerniak – III miejsce w świecie, piłkarze ręczni dobrze grają, nieźle radzi sobie nasza drużyna piłki nożnej. Najbardziej cieszy mnie to, kiedy wychodząc wieczorem można zobaczyć, że te boiska żyją. Chodzi mi o boiska przy szkołach np.: to przy Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 1. Jeżeli o godzinie 20.00 świeci się światło i grają młodzieńcy, potwierdza to cel realizacji takiej inwestycji, choć być może nie wszyscy mieszkańcy są zadowoleni.
Czyli zbyt dużą ilością wolnego czasu Pan nie dysponuje? Co w takim razie z hobby, zainteresowaniami? Udaje się panu znaleźć choć chwilę na to?
Lubię dużo czytać. Jeżeli czas mi pozwala, to lubię czytać nawet takie rzeczy, które mają dla mnie charakter edukacyjny. Pomimo mojego wykształcenia, a jestem budowlańcem, czyli technokratą, lubię czytać książki historyczne. One są dla mnie ciekawe. W tej chwili czytam książkę Ewy Stachniak „Katarzyna Wielka. Gra o władzę”.
A czy lubi Pan słuchać muzyki? Ma Pan ulubionego wykonawcę?
Nie jestem melomanem. W tej chwili czas mi na to nie pozwala, ale bardzo cenię sobie koncerty organowe, które odbywają się u nas w mieście. Lubię muzykę Chopina, ale również muzykę swojej młodości. Trudno, żeby z sentymentem nie wspominać Czerwonych Gitar, Maryli Rodowicz, Skaldów czy Niemena, kiedy na tych przebojach się wyrastało. W samochodzie, czasem kiedy jadę z synem jestem zmuszany (śmiech) do słuchania hip – hopu czy zespołu Metallica. Muzyka ta nie bardzo mi odpowiada, ale staram się go zrozumieć. Młodość ma swoje prawa.
Ma Pan wiele zajęć, mało czasu wolnego? Czy zdążył Pan już wypracować swój sposób na odstresowanie, naładowanie akumulatorów?
Bardzo dobrze wypoczywam, jak jestem parę dni sam. Bywały takie dni, np.: kiedy żona wyjechała w delegację. Śmieję się, że wtedy wystarczał mi jeden zestaw sztućców – łyżka, widelec, nóż, talerz, jedna szklanka i nieścielone łóżko przez trzy dni. Lubię też dużo spać. Jeżeli chodzi o zmęczenie, to odstresowuję się poprzez sen.
Załóżmy, że pośród nawału obowiązków udałoby się Panu wygospodarować odrobinę wolnego czasu. W jaki sposób spędziłby go Pan?
Ja lubię wodę, lubię bezczynnie leżeć nad wodą, kąpać się. Jest to dla mnie naprawdę raj. Upalne dni są dla mnie naprawdę tym, co lubię. Wiosna, lato – to jest to. Nie lubię jesieni, tej dżdżystej. Dla mnie mokre dni i wilgotne powietrze, to gorzej niż zimowe dni.
A czy zdarza się Panu gotować? Czy jest taka potrawa, która szczególnie Panu smakuje?
Teraz nie gotuję, ale kiedyś gotowałem i lubiłem to. I też była to forma odstresowania. Lubiłem zamknąć się w kuchni, żeby mi nikt nie chadzał przy moich kulinarnych próbach przygotowania czegoś. Zdarzało się, że nieraz w soboty, niedziele gotowałem obiad. Wolę kuchnię staropolską. Lubię wszelkie potrawy rybne. Czasem, kiedy mamy jakiś oficjalny obiad, to wszyscy, którzy mnie znają, śmieją się, że za śledzia oddałbym najlepszy deser.
Czy ma Pan w domu jakieś zwierzęta?
Mam psa. Na początku był niesforny, że chwilami miałem go dosyć, ale teraz, im jest starszy, tym bardziej widzę jego przywiązanie do człowieka i wzajemnie. Mam dobermana. Jest to duży pies, ale jest to pies, u którego widać radość. Kiedy jest ponury, to widać, że coś jest nie tak. Nawet kiedy chce dokuczyć, to robi to z uśmiechem.
Woli Pan dawać prezenty czy je dostawać?
Chyba wolę dawać. Sprawiają mi również radość prezenty, które dostaję. Moi znajomi wiedzą, jakie mam słabości. Moją słabością są krawaty. Już nie wiem, ile ich mam. Choć muszę przyznać, że kiedyś, pracując w Biurze Projektów nie wyobrażałem sobie codziennego noszenia krawata. Kiedy pracowałem jako inżynier, najwygodniej było mi w swetrze i w fartuchu ochronnym. Ale wiadomo, więcej satysfakcji i przyjemności człowiekowi daje to, kiedy daje się prezent i widać, że ten obdarowany jest z niego zadowolony. Na pewno miło jest dostać prezent, jeśli jest ku temu okoliczność – imieniny, urodziny.
W jakich okolicznościach poznał Pan swoją drugą połówkę?
(Śmiech). Pracując w biurze projektów przy Zakładach Azotowych prowadziłem również zajęcia w szkole budowlanej. Pierwszą osobą, którą wówczas wywołałem do tablicy była moja przyszła żona, o czym oczywiście jeszcze wtedy nie wiedziałem. Dziewczyna ta skończyła szkołę. Spotkaliśmy się jakiś czas później, chyba po ponad roku i tak się zaczęło.
Z wykształcenia jest Pan budowlańcem. Pracuje Pan w samorządzie. Czy czuje się Pan spełniony zawodowo?
Na pewno tak. Przychodząc do pracy w urzędzie można było powiedzieć, że zrywałem ze starym zawodem. Byłem projektantem, mogłem się realizować w projektowaniu. Lata pracy w biurze projektowym dały mi jakieś podwaliny do tego, że łatwiej zarządza mi się miastem, wiem, czego oczekiwać od projektanta czy wykonawcy. Praca w urzędzie też może dawać satysfakcję, jeżeli po latach widać efekty. W tej chwili mogę powiedzieć, że sporo satysfakcji daje mi to, że spotykani na ulicy ludzie dostrzegają również mój wkład w rozwój tego miasta. Ja uważam jednak, że rozwój miasta to wkład wszystkich mieszkańców.
Jakie wartości są w Pana życiu najważniejsze?
Przede wszystkim uważam, że należy szanować drugiego człowieka. To jest podstawowa sprawa. Nie znoszę kłamstwa i obłudy. Jestem w stanie zrozumieć, jeśli ktoś nieświadomie popełni błąd i wówczas potrafię wybaczyć. Ale jeśli ktoś próbuje mnie oszukać, to wtedy tracę zaufanie. Te wartości cenię sobie najbardziej. Nie toleruję tego, jeśli ktoś drugiego człowieka ma za nic. Nie należę do ludzi pokornych i uważam, że jeśli ktoś stara się kogoś poniżać, szczególnie słabszego, to nie jest to osoba, która zasługuje na szacunek.
Co w tym momencie jest dla Pana priorytetem?
Zawodowy priorytet to przygotowanie miasta do nowej perspektywy 2014 – 2020. Natomiast prywatnie, to żeby rodzina dobrze funkcjonowała, żeby częściej ojciec bywał w domu (śmiech). Syn za pół roku kończy studia. Jak każdy ojciec chciałbym, żeby je skończył, żeby mógł znaleźć pracę, która by go satysfakcjonowała. Córka jest zbyt daleko, za wielką wodą. Chciałbym żeby była trochę bliżej.
Najszczęśliwszy dzień w Pana życiu?
Wiele ich było, od młodości po dorosłe życie. Np. 11 czerwca 1977 roku, kiedy się ożeniłem. Potem narodziny córki i później syna, tylko dużo później, bo 11 lat. Potem, jeśli chodzi o pracę zawodową – funkcja zastępcy naczelnika w wieku 31 lat. Następnie, jeśli chodzi o pracę w urzędzie, pamiętam do dziś dzień podpisania umowy na budowę mostu i obwodnicy. To było 16 lutego 2006 roku. Jak wracałem z Warszawy, to wszystkich, których miałem w telefonie obdzwoniłem z wielką radością. No i potem wiadomo, 2008 rok i oddanie tego mostu i obwodnicy do użytku.
Najtrudniejsza decyzja w Pana życiu?
Przy mojej pracy są czasem decyzje związane z tzw. przymusem administracyjnym. Jest to w pewien sposób wymuszanie na drugim człowieku przestrzegania prawa. Z jednej strony wiem, że ten człowiek ma poczucie krzywdy, a z drugiej trzeba to prawo wyegzekwować. Mimo, że z pozoru człowiek wydaje się bezwzględny, to jednak przeżywa się to bardzo i są to trudne decyzje. Np. przeprowadzane z urzędu eksmisje, wywłaszczane tereny pod inwestycje publiczne.
Czy jest coś w Pana życiu, co chciałby Pan zmienić?
Można byłoby się zastanawiać czy to miasto, czy miejsce pracy, czy wybór kariery urzędniczej kosztem inżynierskiej. Różne koleje losu bywały, bo już parę ładnych lat pracuję. Myślę, że chyba w tej chwili bym tego nie zmienił.
MP
Dodaj komentarz