Smakowanie szczęścia
Rozmowa z piosenkarką Danutą Błażejczyk
Ponieważ znamy się jeszcze z czasów szkolnych, więc daruję sobie grzecznościowe zwroty… Od pewnego czasu jest o Tobie jakby za cicho. Co obecnie porabiasz, jakie plany artystyczne realizujesz?
Zapewniam, że nie próżnuję. Koncertuję cały czas, niekiedy są to jednak imprezy zamknięte. Jeszcze przed świętami będę występowała w Wuppertalu, Budapeszcie oraz w filharmonii kieleckiej i w Kaliszu. Natomiast w łódzkiej telewizji nagraliśmy ostatnio program gwiazdkowy, w którym wystąpili różni wykonawcy. Zaśpiewałam tam, razem z moją córką Karoliną, pastorałki – z muzyką gitarzysty Trubadurów Sławka Kowalewskiego i moimi słowami.
Kiedyś wyznałaś, że jednym z najważniejszych mebli w Waszym mieszkaniu jest duży kuchenny stół. W Wigilię okazał się chyba szczególnie przydatny?
No pewnie. Wszystkie potrawy przygotowujemy tradycyjnie sami. Pewien kłopot jest zwykle z kapustą z grzybami. Po prostu gotujemy ją kilka dni wcześniej, a ponieważ ma wyjątkowy smak, to później próbujemy, podkradamy i do wieczerzy wigilijnej zostaje na ogół tylko w szczątkowych ilościach. Podobnych problemów nie ma ze smażonymi rybami, które podaję prosto z patelni. Na stole nie może też zabraknąć śledzi ani zupy na grzybach, które wcześniej leżą w aromatycznej zalewie. To moja specjalność. Oczywiście wspólnie śpiewamy kolędy, a jedno nakrycie przy stole zawsze czeka na niespodziewanego gościa.
Gdy słyszysz „Puławy”, to jakie masz pierwsze skojarzenie?
Zawsze bardzo dobre. Wprawdzie już dość dawno zostałam warszawianką, ale nigdy nie zapominam o swoich korzeniach. Czuję duży sentyment zarówno do samego miasta, jak i mieszkańców Puław. Wprawdzie obecnie nikt z moich bliskich już tam nie mieszka, lecz nadal lubię tam wracać i utrzymuję bliskie kontakty z wieloma osobami.
A jakie masz najmocniejsze wspomnienia z dzieciństwa, młodości, nauki w Liceum imienia księcia Adama Czartoryskiego?
Właśnie tę szkołę szczególnie mile wspominam. Nie tylko z racji wysokiego poziomu nauczania, ale także daru rozwijania w nas pasji i zainteresowań pozanaukowych. Dla ówczesnych pedagogów liczyła się nie tylko wiedza książkowa. Był też czas na sport, różne pomysły artystyczne… Profesor Walerian Jabłoński niby uczył nas matematyki, lecz dla mnie był to prawdziwy humanista, człowiek niezwykle wszechstronny i otwarty na młodych ludzi. Pamiętam na przykład, że bardzo dobrze grał w siatkówkę i koszykówkę. Z kolei dzięki dyrektorowi Aleksandrowi Chromińskiemu jeszcze teraz porozumiewam się bez kłopotów – w razie potrzeby – w języku rosyjskim. W pamięci pozostały również lekcje polskiego z moją wychowawczynią Zdzisławą Zadurową i Stefanem Buksińskim, niemieckiego z Joanną Anasiewicz czy zajęcia wychowania fizycznego z Janem Lechmanem, Aleksandrą Pastuszko, Włodzimierzem Przybylakiem. Niech mi darują osoby, których nie wymieniłam. Wspominam też mile Szkołę Podstawową numer 3 – moich nauczycieli i pierwsze wagary…w lesie.
Z czasów licealnych zapamiętałem między innymi Twoje brawurowe wykonanie „Summertime” George’a Gershwina podczas jednej ze szkolnych uroczystości. Ciekaw jestem, w którym momencie uznałaś, że właśnie śpiew będzie Twoim sposobem na życie? Kto pierwszy zwrócił uwagę na ogromną skalę głosu nastoletniej Danusi?
Chyba Jurek Jaszczuk, dobry saksofonista, który gościnnie prowadził w naszym liceum chórek i wspólnie przygotowywaliśmy różne programy. Ja nie miałam jeszcze wtedy inklinacji do śpiewania solo, chociaż na próbach próbowałam niekiedy zmierzyć się z niesamowitymi utworami Janis Joplin, a wspomniany George Gershwin pozostawał moim ulubionym kompozytorem. Nieco później poznałam Roberta Celarskiego. To był taki puławski „guru”. Grał dobrze na fortepianie, na gitarze, miał bogatą kolekcję płyt, dużo wiedział o muzyce i potrafił to przekazać. Jednocześnie był świetnym kolegą i okazał się prawdziwym aniołem stróżem na mojej drodze. Sporo do zawdzięczenia Robertowi mają też muzycy z naszego miasta: gitarzysta Wiesiek Borysewicz, basista Marek Makuch, perkusista Bogdan Tchórzewski… Dwaj ostatni nie przypadkiem trafili na kilka lat do Bajmu.
Czy to prawda, że przed laty zrezygnowałaś z występu na festiwalu w Opolu, by śpiewać w chórku towarzyszącym na koncertach Maryli Rodowicz?
Rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. W 1978 roku wygrałam VII Przegląd Wokalistów i Zespołów Muzycznych Lubelszczyzny w Świdniku. Drugiego miejsca w ogóle nie przyznano, a trzecie dostał Bajm. W międzyczasie poznałam Marylę Rodowicz i wkrótce – w towarzystwie Jacka Mikuły – przeprowadziliśmy rodzaj próby. Chodziło głównie o sprawdzenie współbrzmienia naszych głosów oraz mojej muzykalności. Wyszło chyba nieźle, bo dostałam zaproszenie do współpracy i zaczęły się wspólne występy. Do Opola i tak zawitałam z chórkiem Maryli, no, a za kilka lat już jako solistka.
Właśnie, w 1985 roku zaśpiewałaś tam piosenkę „Taki cud i miód”, zdobywając nagrodę specjalną za indywidualność artystyczną. Jednak Twój późniejszy repertuar jest generalnie dość trudny. Czy świadomie zrezygnowałaś z popularności wśród tak zwanej szerokiej publiczności?
Zawsze śpiewałam i śpiewam bardzo różne rzeczy – muzykę jazzową, rozrywkową, piosenki dla dzieci, kolędy… Artysta powinien być wolny. Wykonuję więc głównie to, co lubię. Trzeba samemu być przekonanym, a dopiero później próbować trafić do innych osób. Moje piosenki nie pojawiają się zbyt często w stacjach radiowych. Ale nie jest to dla mnie powód do zmartwień. W dobie internetu wszystko wygląda inaczej. Ludzie sami do mnie trafiają i po liczbie odtworzeń widzę, że moje piosenki żyją.
Jak obecnie wygląda Twoja współpraca z Włodzimierzem Korczem i Wojciechem Młynarskim?
Włodek wykazał ogromną determinację, bym pojechała ze wspomnianą piosenką do Opola. Podobno skomponował ją w kilka dni po tym, jak mnie pierwszy raz usłyszał. Później też dużo mi pomógł, dzięki niemu nagrałam swoją debiutancką płytę. W ogóle jest bardzo życzliwy i otwarty na młodych ludzi. Wiele na ten temat mogłaby powiedzieć Edyta Geppert bądź Katarzyna Skrzynecka. Z kolei teksty Wojtka są naprawdę wyjątkowe. Teraz rzadziej się widujemy na niwie zawodowej, gdyż postawiłam na trochę inny rodzaj muzyki. Nadal utrzymujemy jednak bardzo dobre kontakty. Kiedy w marcu zorganizowałam w Zachęcie swoje artystyczne urodziny, to Włodek był jednym z gości. Przybył z żoną, Elżbietą Starostecką, a później akompaniował przy fortepianie Alicji Majewskiej, Lidii Stanisławskiej, Krystynie Prońko.
Jakiej swojej piosenki najbardziej lubisz słuchać?
To mnie zażyłeś… Chyba najważniejsza pozostała jednak „Taki cud i miód”. Niby jest coraz starsza, lecz zauważyłam, że często sięgają po nią młodzi ludzie. To osobisty powód do radości, a także inspiracji.
Wspomniałaś, iż coraz częściej występujesz razem z córką…
Karolina ma 22 lata, studiuje socjologię oraz pracuje dla jednej z firm farmaceutycznych. Jednocześnie posiada bardzo dobre warunki głosowe i próbuje to wykorzystać. Śpiewamy często w duecie, ale ona zaczęła też nagrywać solo. Wierzę w jej sukces.
Jak często odwiedzasz teraz Puławy? Co Ci się tu najbardziej podoba, a co wkurza?
Cieszę się, że jest w tym mieście paru wariatów, którzy robią piękne i pożyteczne rzeczy. Jednym z nich jest nasz wspólny kolega Jurek Jabłonka – pozytywnie zakręcony „świr”, który, niekiedy na przekór całemu światu, podejmuje bardzo ciekawe inicjatywy kulturalne. Takich osób jest więcej. Zawsze wychodziłam z założenia, iż trzeba być aktywnym, a nie marudzić. Niestety, los sprawił, że w pewnym okresie trafiałam głównie na malkontentów, którzy tylko narzekali, że nie można, że się nie da… Nie chciałam tak żyć i dlatego uciekłam z Puław.
Czy to prawda, że niedawno zrzuciłaś ponad 25 kilogramów? Zastanawiam się tylko, po co?
Żeby trochę lepiej było mi ze sobą. Wcześniej próbowałam wielu diet, chodziłam na siłownię, jeździłam na rowerze, ale sama nie dawałam rady. Udało się dopiero pod okiem Konrada Gacy z Lublina i zostałam nawet ambasadorką akcji „Chudniesz – Wygrywasz Zdrowie”. Ujęło mnie, że autor programu nie obiecywał cudów, tylko uświadomił wszystkim zainteresowanym, iż pożądany efekt zapewnić może tylko trwała zmiana stylu życia, przestawienie się na ruch i zdrowe odżywianie.
Rzeczywiście sukces całkowity, bez efektu jojo?
Tak. Przede wszystkim należy uświadomić sobie, że otyłości nie da się pokonać, można ją jedynie okiełznać. Tego trzeba pilnować. Teraz jestem lżejsza, pewniejsza siebie i promienna. Tak w życiu, jak i na scenie, wprost kipię energią, przekazując ją podczas koncertów swoim słuchaczom. Założyłam fundację „Apetyt na Kulturę”, która promuje młodych artystów. Żyję intensywnie i jestem szczęśliwa.
Skoro padło to słowo… Często śpiewasz o miłości i chyba nie jest to przypadek?
Jasne, że nie. To siła napędowa wszystkiego, wspaniałe uczucie, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Ludzie, którzy nie kochają, albo nie są kochani, z pewnością cierpią. Z Andrzejem jesteśmy razem już ponad 35 lat. Byłam jeszcze studentką rusycystyki, gdy go poznałam. Grał wówczas na perkusji w zespole 31 MIL i chyba właśnie on pierwszy dostrzegł we mnie kobietę. Potem, gdy czasami brakowało mi wiary w siebie, to właśnie Andrzej mobilizował i zachęcał mnie do śpiewania. Dość często występowaliśmy razem na scenie, a niedawno dołączyła także Karolina. Taki układ pozornie jest komfortowy, ale stwarza też pewne zagrożenia. Kłócimy się najczęściej o muzykę. Ale jak we włoskiej rodzinie, po wybuchu wulkanu, przychodzi spokój. Jak dotąd kryzysy udaje się nam zażegnywać poczuciem humoru i muzyką. Ufamy sobie wzajemnie i tak już z pewnością pozostanie. Mam zresztą w repertuarze piosenkę „Szczęście moje, nie opuszczaj mnie”. To rodzaj takiej recepty na radosne, pogodne życie. Bo ze szczęściem trzeba rozmawiać, trzeba je smakować i prosić, by pozostało z nami możliwie najdłużej. Powtarzam to przy różnych okazjach.
Standardowe pytanie tego cyklu rozmów. Jak zaczynasz dzień: kawa czy herbata?
Kawa, bez kawy się nie ruszam. Każdego dnia wypijam z reguły trzy filiżanki.
Czego nie lubisz?
PRASOWANIA! Ale pomiętych ubrań nie toleruję Kiedyś wykorzystywałam telewizor by odwrócić uwagę., od tego zajęcia. Ale od kilku lat nie mamy telewizora, więc najczęściej zakładam słuchawki na uszy i uczę się piosenek.
Wyznałaś kiedyś, że lubisz marzyć. A o czym teraz?
Przede wszystkim o wydaniu płyty z piosenkami Kaliny Jędrusik. Utwory są już przygotowane i opracowane, ale nadal brakuje jeszcze trochę pieniędzy. Potencjalni sponsorzy mile widziani! Pracuję też nad autorską płytą z premierowymi piosenkami, które jeszcze się tworzą. Sporo tekstów piszę sama.
O czym są?
O różnych stronach życia, górkach, dołkach, o napotkanych ludziach – ważnych, bo przecież każdy z nich czegoś nas uczy i po coś w naszym życiu się pojawił. Zawsze byłam i jestem otwarta na ludzi. Mam wyjątkowe szczęście ich poznawać. Nie należę do osób, które narzekają. Nie obarczam innych odpowiedzialnością za swoje niepowodzenia. Ale cieszę się ze wszystkimi, gdy jest mi dobrze. Bo szczęściem trzeba się dzielić. A jeśli jest mi źle, to szukam sposobu, by zmienić ten stan na lepszy. Bo przecież cała siła tkwi we mnie.
Korzystając z okazji pragnę przekazać wszystkim czytelnikom waszego tygodnika najlepsze życzenia spokoju, pokoju i miłości.
W ich imieniu dziękuję za rozmowę.
JM
Dodaj komentarz