Niebawem miną cztery lata od chwili, kiedy trafił ksiądz do Parafii Miłosierdzia Bożego w Puławach i został kapelanem szpitala, a potem również hospicjum. Świadomie wybrał ksiądz te obowiązki, czy tak po prostu wyszło?
– O tym zawsze decyduje arcybiskup. W moim przypadku był to świętej pamięci Józef Życiński. Praca z ludźmi, zwłaszcza ciężko chorymi, jest z pewnością trudna, ale jednocześnie twórcza, bardzo inspirująca. Nauczyłem się, że w najtrudniejszych chwilach swojego życia pacjent ma prawo do każdego rodzaju zachowań, reakcji. Dlatego tylko nieliczni chcą mu wtedy towarzyszyć. Dla mnie ta praca jest naprawdę piękna i potrzebna.
Tu pewna refleksja… Mówi się, że księża zwykle sprawiają wrażenie smutnych ludzi. Są zamyśleni, jakby nieobecni. A przecież mało, kto przychodzi do kapłana, by podzielić się swoim szczęściem rodzinnym, zdanym egzaminem czy awansem zawodowym. Zwykle poznajemy tę trudną, a niekiedy wręcz mroczną, stronę życia. To się osadza w człowieku, niczym kamień w czajniku. Nie sposób tego zresetować.
Kiedy ksiądz poczuł przysłowiową „iskrę Bożą” i zaczął pisać wiersze?
– Nie potrafię dokładnie określić, ale na pewno było to w szkole średniej. Z kolei w seminarium bardzo mocno zafascynowały mnie studia filozoficzne oraz teologiczne i na poezję zabrakło zwyczajnie czasu. Na poważnie zająłem się nią dopiero w stanie kapłańskim. Wciąż traktuję jednak swoje pisanie, niczym wysłodki przy robieniu cukru. Przecież moje podstawowe obowiązki to posługa ludziom – niekiedy bardzo cierpiącym. Odkryłem jednak, że pewne treści – pozornie nadające się tylko do katechezy – lepiej można przekazać w formie poetyckiej. To jest jakby dopełnienie mojej posługi.
Z tych słów można wnioskować, iż miał ksiądz jakieś konkretne doświadczenia w tym zakresie…
– Owszem, i to sporo. Przed laty napisałem na przykład wiersz pt. „Obrzezanie”. Wybranie wiary izraelskiej wiąże się przecież nierozerwalnie z tym jakże trudnym, a także bolesnym, obrzędem. Później dowiedziałem się, że wiersz ten był czytany na stypie w rodzinie żydowskiej w Lublinie. Wszyscy obecni byli przekonani, że napisał go ktoś wyznania mojżeszowego. Pani domu zdradziła, że autorem jest ksiądz katolicki. Nikt nie chciał wierzyć. To dowód jak przekaz poetycki pozwala wejść do środowiska bardzo hermetycznego, znajdującego się wręcz na Antypodach katolicyzmu.
W tym momencie trzeba sobie powiedzieć, iż sama Biblia jest dziełem literackim, a nawet rodzajem biblioteki z mnóstwem gatunków, stylów, metafor… Bóg jest poetą, ma poczucie humoru i często mówi do nas między wierszami. Trzeba tylko umieć czytać bądź słuchać. Jeśli zatem ksiądz pisze, to chyba mieści się w tej konwencji.
Właśnie, a jak często siada ksiądz do pisania?
– Wszystko zależy od potrzeby i natchnienia. Nie jestem chory, jeśli przez kilka dni nie pochylę się nad kartką papieru. Podczas spotkania z młodzieżą w Górze Puławskiej usłyszałem kiedyś od gimnazjalistki pytanie: – Po co właściwie ksiądz pisze? – Niby proste, a przecież to wręcz fundamentalna kwestia.
I co ksiądz odpowiedział?
– Piszę, bo wydaje mi się, że mam coś do przekazania. Pragnę komunikować się z ludźmi także na płaszczyźnie literackiej. Jednak ta młoda dziewczyna sprawiła, iż często się nad tym zastawiam.
Stan kapłański siłą rzeczy wprowadza pewne ograniczenia w twórczości. Raczej trudno wyobrazić sobie wzniosłe liryki bądź sonety, które wyszły spod ręki osoby duchownej…
– To prawda. Jednak pewne ograniczenia dotyczą nie tylko księży, ale w ogóle chrześcijan. Osobiście nie sięgam świadomie chociażby do mitologii. Wprawdzie doceniam różne zawarte tam mądrości, lecz trudno byłoby mi czerpać z mitów, nie odwołując się do Biblii. Poeta stojący na gruncie chrześcijaństwa, a zwłaszcza ksiądz, nie może też bezkrytycznie afirmować różnych elementów religii buddyjskiej czy islamskiej. Nawet, jeśli są one bardzo barwne i działają na wyobraźnię.
Jak długo ksiądz tworzył wyłącznie „do szuflady”, i w jakich okolicznościach doszło do oficjalnego debiutu?
– Wśród malarzy krąży taka anegdotka. Stary mistrz pokazuje młodemu artyście białe płótno i mówi: – Pomyśl, zanim je zepsujesz! – Podobnie jest z kartką papieru. Po jej zapisaniu nie ma się wiedzy o jej wartości. Ja dopiero po kilku latach pokazałem swoje wiersze szefowi katolickiego wydawnictwa Kerygma, który namówił mnie do ich wydrukowania. Było to na drugim roku mojego kapłaństwa, czyli 23 lata temu. Obecnie patrzę na ten tomik „Czas powrotu” dość krytycznie. Uważam ówczesne wiersze jeszcze za mało dojrzałe, ot taki rodzaj przebiśniegów. Pisząc w następnych latach, powoli zmieniałem formę i stawałem się coraz bardziej oszczędny w słowach. Jakbym poznawał ich wagę.
Tego typu rozterki i dylematy przewijają się dość regularnie w księdza twórczości. To chyba nie przypadek?
– Nie potrafię pisać – niczym nieżyjący ksiądz Jan Twardowski – o spacerze biedronki, o polnym koniku, o rosie… Nie mówię, że to poezja zła, o niczym. Po prostu nie umiem jej tworzyć. Znacznie lepiej czuję rozliczne problemy ludzkiej egzystencji. Zdarzyło mi się też napisać wiersz pod wpływem spowiedzi. Nie, nie zdradziłem żadnej tajemnicy. Przedstawiłem tylko dramat człowieka, który kocha dwie kobiety, a ma jedną rodzinę, jeden dom. Jak z tego wybrnąć? Czuję, że w pewien sposób zdradziłbym ludzi, gdybym przestał pisać o ich kłopotach. W końcu z radosnymi uniesieniami, ze szczęściem, sami sobie poradzą.
Czy ma ksiądz jakiegoś swojego mistrza, chociażby w zakresie formy utworów?
– Lubię Cypriana Kamila Norwida, Ernesta Brylla, Jana Kasprowicza… Jednak wstyd się przyznać, ale ostatnio bardzo mało czytam poezji. Zresztą własną twórczość w tym zakresie również zaniedbałem. Redaguję, bowiem miesięcznik Wspólnota Puławska, do którego piszę różne artykuły, felietony. To wymaga dużo czasu oraz pewnego poszerzenia warsztatu. W tym kontekście muszę wymienić takiego mistrza słowa, przecież nie poetyckiego, jakim był ksiądz Józef Tischner. Łączył w sobie tę niezwykłą wiarę górali, rzetelną wiedzę oraz naturalną mądrość ludzi, którzy na co dzień obcują z przyrodą, z żywiołem. Teraz wyraźnie brakuje nam takich głosów rozsądku w przestrzeni publicznej. Dominują mniej i bardziej radykalne skrajności.
Na zakończenie poruszę jeszcze wątek osobisty. Co spowodowało, że młody Ryszard Winiarski został księdzem – zawód miłosny, rodzaj objawienia, a może było to po prostu zwieńczenie wcześniej drogi życiowej?
– Nic z tych rzeczy. Po maturze przez dwa lata studiowałem weterynarię, przeżywałem pewien kryzys egzystencjalny, a nawet znalazłem się właściwie poza Kościołem. Wszystko zmieniło się 13 maja 1981 roku, w dniu zamachu na Papieża Jana Pawła II. Kiedy padły strzały na Placu Świętego Piotra, zadałem sobie pytanie: – Po której stronie właściwe jestem? – To był impuls do osobistego nawrócenia. Z grupą studentów przez całą noc modliliśmy się w kościele. Wtedy pojawiły się pierwsze myśli o kapłaństwie. Próbowałem je odrzucać, ale coraz częściej wracały. Zamówiłem mszę, która miała wszystko rozstrzygnąć. Podczas spowiedzi zupełnie zatraciłem poczucie czasu. Kościelny chciał już zamykać drzwi od świątyni, kiedy ksiądz wychylił się i powiedział: – Bóg cię kocha takim, jakim jesteś! – Od tego momentu nie miałem już wątpliwości. Kiedy poinformowałem rodzinę o swoim wyborze – wszyscy płakali. Później bardzo wiele osób wspierało mnie w moim życiu i posłudze. Nie wszystkie nazwiska już pamiętam, ale wszystkim jestem bardzo wdzięczny.
Ksiądz Ryszard Krzysztof Winiarski urodził się w 1961 r. w Bełżycach. Święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Obecnie jest kapelanem Szpitala Specjalistycznego oraz Hospicjum im. Matki Teresy z Kalkuty w Puławach, a także duszpasterzem środowisk twórczych i naukowych okręgu puławskiego.
Wydał kilka tomików wierszy i zbiorów rozważań: „Czas powrotu” (1992), „Zrywanie masek” (1993), „Uczta marnotrawnych” (1995, 1996), „Wolny wybór” (1999), „Droga krzyżowa współczesnego człowieka” (2000), „Portret z Ojczyzną” (2000), „Drogi i rozdroża” (2003), „Droga krzyżowa, droga nadziei” (2004), „Anioły przedmieścia” (2005), „Proboszcz obecnych i nieobecnych” (2006), „Echo Ewangelii” (2008). Jest również redaktorem prowadzącym miesięcznika Wspólnota Puławska. Publikował także na łamach Gościa Niedzielnego, Niedzieli, Naszego Dziennika, Gazety Wyborczej, Przeglądu Katolickiego…
JM
Dodaj komentarz